niedziela, 12 lipca 2015

Rozdział 6

CZĘŚĆ DRUGA
"We've got the secret.
We've got the predictions.
We've got the power..."

#Ellington
            Ross nie byłby na tyle głupi, by zostać w Delfach. To dobre dziecko, punktualne. Wszyscy mieliśmy złe przeczucia. Coś mogło mu się stać. Nie zwlekaliśmy długo. Pobiegliśmy do Aresa i powiedzieliśmy, że Ross nie wrócił z nami z Delf. Zaczął krążyć po swojej komnacie, obmyślając strategię. Aż Riker po prostu wydarł się na niego, że nie ma czasu na strategie – trzeba działać. Chwycił leżący na szafce rubin, który bóg zwykle nosił przy sobie. Był to kamień teleportacyjny. Jeśli potrafiło się go obsłużyć, można było przenieść się w dowolne miejsce. Riker najwyraźniej to potrafił.
            - Odłóż to – prosił Ares.
- Mogło mu się coś stać! Nie mamy czasu na głupie strategie.
- Riker! Ross nie zostałby w Delfach z własnej woli. Porwały go! Nie możesz iść i ratować go w pojedynkę. Nie mogę cię wysłać na misję samobójczą.
- To mój brat – wysyczał blondyn, patrząc Aresowi prosto w oczy.
            Riker nas kochał. Chyba pomału uruchamiał się w nim ojcowski instynkt. Potrzebował własnych dzieci. Koniecznie. Kochał swoje rodzeństwo, przyjaciół i fanów. A teraz jego najmłodszy braciszek być może błąkał się po gorących Delfach lub był gdzieś uwięziony przez czarownice, które pragnęły zemsty na bogach. A co, jeśli postanowiły upuścić jego krew w swoich nienormalnych rytuałach, aby czerpać z niej moc? Wzdrygnąłem się na samą myśl. Rocky był taki sam, tylko bardziej stanowczy i waleczny.
            - Wyślę naj...
- Wyślesz nas! – Krzyczał Rik.
- Nie! Siadaj i się zamknij!
            Ale Riker nie miał zamiaru bezczynnie siedzieć i czekać aż Ares zwerbuje ekipę ratunkową. Nie wiedzieliśmy, ile czarownic mogło przebywać w Delfach. Trzeba było zachować ostrożność. Ale każdy Lynch na trzecie imię ma „pochopny”. Riker zacisnął dłoń na rubinie i zamknął oczy. W ostatniej chwili przed jego zniknięciem, Rocky i Daniel złapali go za ramiona.

#Daniel
            Wylądowaliśmy idealnie przed ruinami wyroczni, w której kilka godzin temu otrzymaliśmy przepowiednię. Po minie blondyna widziałem, że nie jest zadowolony, że zabraliśmy się z nim na gapę, ale ostatecznie nic nie powiedział. Zapewne w głębi duszy cieszył się, że będzie miał wsparcie.
            Pstryknięciem palców zmieniliśmy stroje. T-shirt i dżinsy nie były dobrym strojem do walki. Za to czarne, skórzane ubrania przylegające do ciała tak. To był nasz ulubiony komplet. Czarne spodnie, wysokie buty wykonane z miękkiej skóry, opięte tank topy, a na to skórzane kurtki z kapturami. Przy boku obowiązkowo mieliśmy miecze.
            Wysiliłem słuch, próbując usłyszeć Rossa, Rocky próbował wyczuć jego zapach. Natomiast Riker klęknął na ziemi i porządnie uderzył w nią pięścią. Poczułem jak pod moimi stopami rozchodzą się wibracje. Zdziwiłem się. Przecież takie działanie nie mogło nam pomóc w żaden sposób. Dopiero potem zrozumiałem, czemu to zrobił. On nie szukał Rossa, on sprawdzał, czy w ruinach ktoś może się znajdować. Wstał.
- Wchodzimy – oznajmił twardo. – Otworzę skały. Zostaniecie z tyłu, w cieniu, a ja…
- Nie – zaprzeczył jego brat. – To my się rozeznamy w sytuacji, ty zostań z tyłu. Jesteś tajną bronią.
            Blondyn nie kwestionował jego słów. Wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że my możemy nawalić, ale w razie niebezpieczeństwa Rik będzie mógł wszystko zamrozić, czy okryć nas żelaznym pancerzem.
            Stanął naprzeciw skały, która wcześniej sama dobrowolnie się rozsunęła. Teraz musiał ją zmusić. Skoncentrował się jak tylko mógł i tupnął nogą w ziemię. W tym przypadku „tupnął” brzmi źle. Tupać może mała dziewczynka, która chce nową lalkę. On po prostu uderzył nogą w twardy grunt, po którym znowu rozeszły się wibracje. Następnie rozłożył ręce, jak gdyby rozsuwał drzwi zardzewiałej szafy. Na skale pojawiła się rysa, przekształciła się w szczelinę, aż w końcu kamień rozsunął się całkowicie, pozwalając nam przejść. Wślizgnęliśmy się do środka. Panowała tam ciemność, lecz tylko na początku. To była jaskinia. Na środku stały kolumny, tworząc krąg. Rik schował się za jedną z nich, by pozostać niewidocznym, choć w tym mroku w czarnych ubraniach i tak nie było go widać.
            Pośrodku kręgu było dość jasno. Światło emanowało od świec znajdujących się na ozdobnym żyrandolu, który zwisał ze skalnego sufitu. Ale to nie był czas na zachwycanie się dekoracją wnętrza. Na twardej, nierównej, skalnej podłodze klęczał związany, odwrócony do nas tyłem blondyn. Na plecach miał wyraźne ślady po biczu. Świetnie. Torturowały go. Rocky wyszedł z cienia i podbiegł do brata.
- Rossy? – Poklepał go delikatnie po policzku. – Słyszysz mnie?
- To pułapka, Rocky – wychrypiał słabym głosem. – One tu są.
            Gwałtownie obróciłem się wokół własnej osi, ale niczego nie dostrzegłem. Nie wiedzieliśmy, co jest dalej, czy są tu jakieś kryjówki. To w końcu jaskinia i najwyraźniej nie taka zwyczajna.
- Spodziewałyśmy się walki z bogami, a tymczasem przysłali nam dwójkę dzieciaków – odezwał się głos. Z głębi wyszła kobieta ubrana w czerń z rudymi włosami sztywno związanymi w kok. – To nawet dobrze się składa. O trzech mniej, chyba że powiecie, gdzie jest nasza królowa.
- Na wyspie – warknął Rocky. – Nikt nie ma pojęcia, gdzie jest. Pewnie tylko sam Zeus to wie.
- Jestem pewna, że ktoś jeszcze o tym wie, Lynch.
- Skąd znasz moje nazwisko?
- To chyba jasne. Wiemy o was bardzo dużo, a trzy najważniejsze rody zna każdy, kto pochodzi od bogów. Na dodatek ty i twoje rodzeństwo jesteście sławni. – Uśmiechnęła się pobłażliwie. – Zanim zapytacie, nic mu ze zrobiłyśmy. Oprócz kary za pyskowanie.
- Uwolnij go – rozkazałem.
W odpowiedzi usłyszałem śmiech. Nie było czasu na pogadanki i wyjaśnianie, że półbogowie nie mogą pomóc w sprawie Kirke. Wyciągnąłem miecz, Rocky poszedł w moje ślady. Czarownica mruknęła pod nosem coś, co brzmiało jak „Już się boję” i wycelowała w nas kulę dziwnego granatowego światła. Miecze wykonane z gwiezdnej stali skutecznie odbiły czar. Wtedy z mroku wyłoniły się kolejne kobiety w czarnych sukniach. Lecz były wyraźnie młodsze od tej  pierwszej, a zamiast walczyć magią, miały przygotowane sztylety. Stanęliśmy tak, że stykaliśmy się plecami.
- Ale będzie zabawa – gwizdnął Rocky. – Naprawdę nie chcemy was zabijać. Nic nam nie zrobiłyście i jestem w stanie darować wam życie, jeśli nas wypuścicie i oddacie brata.
            Był zbyt łaskawy. Wkurzały mnie jego negocjacje i marnowanie czasu. Staliśmy oko w oko z wrogiem, ze śmiercią, a on rozwodził się na temat zabijania i niezabijania czarownic.
- Uderzyły Rossa biczem – syknąłem. – Nadal uważasz, że możesz im darować?
            I to był ten moment, kiedy każda kropla wody zgromadzona w organizmie szatyna zaczynała wrzeć. Policzki zapłonęły mu żywym ogniem. Doskoczył do jednej grupy czarownic, a ja do drugiej. Kiedy pierwsza z nich padła przede mną z poderżniętym gardłem, uświadomiłem sobie, że po raz pierwszy w życiu zabiłem kogoś. I tym kimś była kobieta. Co prawda na ziemi panuje równouprawnienie, ale zasada, że dziewczyn się nie bije, nagle pojawiła się w moich myślach bardzo wyraźnie. Odepchnąłem ją i wbiłem miecz w kolejne ciało. Niestety, one były jak hydra. Na miejscu zabitych wyrastały nowe. Byliśmy w pułapce.
            Riker chyba skojarzył, że czas na plan B. Powolnym krokiem, budując napięcie wyszedł z cienia. Przestaliśmy walczyć. Widząc kosmyk blond grzywki wystającej spod kaptura, czarownice chyba myślały, że to Apollo. Blondyn wyciągnął zza pleców miecz i ostrożnie przejechał po nim palcami.
- To trwa zbyt długo – powiedział cicho, ale myślę, że wszystkie bez problemu go usłyszały.
            Już szykowały się do ataku. Jakież było ich zdziwienie, gdy Rik schował z powrotem miecz i wziął głęboki oddech. Uniósłszy ręce do góry, cisnął w czarownice falą lodowatego powietrza. Poleciały do tyłu, uderzając głowami o skalnej ściany i tracąc przytomność. Teraz wyciągnął ręce przed siebie i wyglądał jakby ciągnął niewidzialne liny. Gromadził wodę. Natychmiast schowałem swój miecz i podbiegłem do niego. Wiedziałem już, co chce zrobić. Czarownice bały się tylko dwóch żywiołów. Wody i ognia. Riker chciał otoczyć pomieszczenie wodą i ewentualnie zalać wszystko, jeśli spróbują znów zaatakować. Wspólnie zgromadziliśmy wodę i stworzyliśmy pierścień. Niektóre czarownice pisnęły z przerażenia i przysunęły się bliżej środka. Część z nich teleportowała się pozostawiając po sobie czarną mgiełkę.
            Rocky rozciął więzy Rossa. Zarzucił sobie jego rękę na kark, podniósł i odsunął na bezpieczną odległość. Riker przeniósł ciężar utrzymywanej wody na mnie. Sam zaczął przemawiać.
- On nie ma siły, by utrzymać ten krąg. – Oczywiście, że dałbym radę. Było to wyczerpujące, ale wykonalne. Nie chciał być niemiły. Chciał je zastraszyć. – Jeśli opuści ręce zaleje was woda i umrzecie. Radziłbym uciekać.
- Dobrze, odejdziemy – odezwała się ta pierwsza. – Ale najpierw pozbądźcie się tej wody.
            Blondyn skinął do mnie głową, a ja sprawiłem, że woda zniknęła. Nigdy się nie dowiem, skąd się ona bierze. Po prostu pojawia się i znika, gdy tego chcę.
            Czarownice zaczęły opuszczać jaskinię. Jedna z nich zamachnęła się, po czym zniknęła. Poczułem przeszywający ból pod żebrami po prawej stronie. Spojrzałem w dół. Rzuciła we mnie nożem, który teraz wystawał, a na kamień sączyła się krew. Rik i Rocky zajęli się Rossem. Nie chciałem, by martwili się jeszcze o mnie. Wyciągnąłem ostrożnie nóż, by nie naruszyć innych tkanek. Wyślizgnął mi się z rąk i upadł, odrobinę brzęcząc.
- Co to było?
- Nic, nic – odpowiedziałem szybko. – Jakaś czarownica upuściła sztylet.
            Podwinąłem koszulkę. Rana wyglądała paskudnie. Przycisnąłem do niej dłoń i próbowałem sam się uleczyć magią wody. Po raz pierwszy nic to nie dało. Woda złagodziła nieco ból, ale nie uzdrowiła. Po moim ciele przeszły dreszcze, poczułem jak zalewa mnie zimny pot, a przed oczami pojawiły się ciemne plamki. Niedobrze. Sztylet nie był zwykłym sztyletem. Natarły go wilczym zielem. Spodziewały się Aresa. Tojad na pewno osłabiłby go na chwilę. Mnie mógł osłabić na wieki. Starałem się o tym nie myśleć. Opuściłem koszulkę i wziąłem głęboki oddech. „Nie myśl o tym, nie myśl o tym.”
- Wracamy?
- Tak, nie ma co zwlekać.
- Ja tam lubię robić wejście smoka – zaśmiał się Rocky. Nie miałem nawet siły mu zawtórować.
            Riker wyciągnął z kieszeni rubin i położył go na podłodze. Ross dochodził pomału do siebie. Przysunął się bliżej kamienia. Obaj blondyni położyli na nim dłonie, a my się dołączyliśmy. Mignęło czerwone światło i przeskoczyliśmy.

#Jace
            Po ich przeskoku, ojciec był wściekły. Chciał skakać za nimi, ale Atena go powstrzymała. Z rozmowy, którą podsłuchałem, wyłapałem, że ojciec nie może pokazać czarownicom, które dziecko kocha najbardziej. Pozostanie obojętnym na losy Daniela dało znać czarownicom, że nie jest on ani trochę cenny. Natomiast puszczenie wnuków Zeusa sprawiło, że wiedźmy zwątpiły w ich ponoć potężną moc.
            Widziałem, jak odetchnął z ulgą, gdy cała czwórka pojawiła się w Uzdrowisku. Apollo szybko zajął się sprawdzaniem stanu zdrowia Rossa i przeprowadzaniem testów, które miały wykazać, czy nie rzuciły na niego żadnego zaklęcia.
            Rydel podbiegła do reszty. Nie poszła na lekcje. Cały czas siedziała tu z Bliźniętami. Obgryzła chyba wszystkie paznokcie, czekając na ich powrót. Rzuciła się Danielowi na szyję. Mojej uwadze nie uszedł grymas bólu wymalowany na jego twarzy i ciche syknięcie.
- Tak się o was martwiłam. Cieszę się, że nic ci nie jest – powiedziała.
- Dells…
            Tylko tyle zdążył wychrypieć słabym głosem, nim osunął się na ziemię. Doskoczyłem do niego najszybciej ze wszystkich. Był lodowaty. Drżał. Podniosłem go i położyłem na szpitalnym łóżku. Fojbos przejechał dłonią nad jego ciałem, zatrzymując się nad żebrami. Rozerwał czarną koszulkę mojego brata. Rydel zakryła usta dłonią na ten widok. Cały prawy bok Daniela wyglądał jakby był spalony. Było to zakażenie i szło coraz dalej, dojeżdżało do szyi.
- Tojad – oznajmił bóg – i to ten najgorszy gatunek.
- Ale dasz radę się tego pozbyć? – Ares zbladł, kiedy Apollo zrobił przepraszającą minę. – Przecież…
- To walka ze śmiercią, bracie. Nie taka jest moja moc. Mogę to zaleczyć częściowo, złagodzić ból, ale… Ale obawiam się, że to nie wystarczy.
- A… Jakieś plusy?
- Jeszcze nie ma tu Tanatosa.
            Przytrzymałem się poręczy łóżka, by nie upaść. Dopiero odzyskałem brata, a los już mi go zabierał. Było jasne, że Bliźnięta nie dadzą rady go uratować. Ich moc razem wzięta nie była w stanie odeprzeć nadchodzącej śmierci. Śmiercionośny tojad dla wilków był zatwierdzony przez stare prawa, starsze od bogów. Prawa, których nie da się zmienić. Daniel umierał, a ja mogłem tylko patrzeć.
            Apollo i Artemida próbowali go uzdrowić. Z wysiłku i używania mocy ich włosy zaczęły zmieniać kolor ze złotego na biały, a na twarzach zaczęły występować zmarszczki. Uzdrawianie odbierało im nieśmiertelność.
- Weź moje życie. – Ojciec wyciągnął rękę do brata.
- Nie możesz znów stać się śmiertelny.
- A ty nie możesz stracić przeze mnie mocy.
            Obaj patrzyli na siebie błagająco. Ares ratował syna, Apollo brata. Poczułem, jak pod moimi powiekami zbierają się łzy. Były to łzy smutku, bólu i wściekłości na samego siebie. Dlaczego nie pojawiłem się w jego życiu wcześniej?
- Nikt nie straci dziś mocy.
            Odwróciłem się w stronę drzwi. Dzeus, Hades i Posejdon podeszli do łóżka Daniela. Pan Cieni zbliżył się do Artemis i położył jej dłonie na ramionach, jego bracia zrobili to samo przy Apollonie. W powietrzu unosiła się moc. Ogromna moc. Złote iskry spływały żyłami Wielkiej Trójki przez Bliźnięta do Daniela. Natomiast od niego płynęły czarne smugi. Uzdrowiciele odczuwali ból, który szybko ustępował, ponieważ przechodził na Dzeusa, a jemu nic nie było. Rana zniknęła całkowicie. Włosy Artemidy i Apolla odzyskały złoty blask.
- Dlaczego? – Ojciec zadał tylko to jedno pytanie.
- Bo to mój wnuk, a ty jesteś moim synem. Też miałem kiedyś dzieci. W sumie to nadal mam. Chodzi mi o to, że dla ciebie zrobiłbym to samo. To drobnostka.
- Ale ty nie pomagasz półbogom.
- Bo to wasze niewdzięczne bachory, ale dla kilku robię wyjątki. – Puścił oczko i rozpłynął się w powietrzu, jego bracia zrobili to samo.
            Daniel się nie obudził. Po prostu leżał jakby był rośliną, ale ważne, że żył.

            W całym Olimpie była tylko jedna osoba, która mogła nam pomóc, i która miała potrzebne nam informacje. Ja, Riker i Ross schodziliśmy krętymi schodami prosto do piwnic pałacu, w których trzymano więźniów. Nie przewidzieliśmy tylko, że czarownica będzie strzeżona. Zatrzymaliśmy się na ostatnim schodku i wychyliliśmy. Było trzech Myrmidonów. Nie mogliśmy ich zabić, bo nic nam nie zrobili, a poza tym, ich śmierć wzbudziłaby podejrzenia. Bogowie dowiedzieliby się w ten sposób, że ktoś rozmawiał z czarownicą. Musieliśmy wymyślić inny sposób, aby nas przepuścili.
- A może ich uśpić? – zaproponował Ross.
- Jak? Masz strzałki usypiające?
- Nie, ale mogę zahamować dopływ powietrza tak, że zemdleją.
            Rik poklepał brata po plecach. Ze wszystkich półbogów na Olimpie Rikera lubiłem najbardziej. Może trochę łączył nas wiek? A może to, że obaj mieliśmy młodsze rodzeństwo, którym się opiekowaliśmy? Nie wiem. Był dojrzały, inteligentny i wiele nas łączyło. Między innymi grzebanie w archiwum Ateny.
            Ross zrobił w powietrzu jakiś znak, a strażnicy padli na podłogę jak zabici. Po drodze zgarnąłem klucze od jednego z nich. Otworzyliśmy ciężkie, żelazne drzwi i weszliśmy do środka. Na ziemi siedziała dziewczyna. Miała na sobie łachmany i była brudna. Jednak i tak widziałem, że jest piękna. Miała długie, brązowe włosy i śliczne zielone oczy. Wyglądała zupełnie niewinnie. I taka też była. Jedyna jej wina polegała na tym, że miała matkę wariatkę, która ogłosiła się zastępczynią Kirke. Dziewczyna skuliła się w kącie na nasz widok. Usiedliśmy na łóżku (o ile kawałek deski można nazwać łóżkiem) naprzeciw niej. Pierwsze, o co zapytaliśmy to jej imię.
- Scarlet – odparła cicho. – Proszę, ja nic nie wiem.
- Nic ci nie zrobimy. Właściwie to potrzebujemy twojej pomocy. – Riker nie widział przeszkód, by powiedzieć jej prawdę. – Otrzymaliśmy przepowiednie i nie potrafimy ich rozszyfrować. Troja zaczyna przez wieki podróż, perła zakończy na łożu róż – wyrecytował.
            Scarlet przez chwilę myślała, aż w końcu odezwała się, tym razem odważniej.
- Pierwszą wyrocznią, która wspomniała, że czarownice trzeba dobrze traktować, aby nigdy nie zwróciły się przeciwko bogom, była Kasandra Trojańska. Potem, co kilka wieków, pojawiały się kolejne ostrzeżenia. Jest legenda, że ten, kto cofnie się w czasie i odnajdzie każdą wyrocznię, dowie się, kiedy nastąpi atak na Olimp. Mogłabym wam powiedzieć, ale przysięgam na Styks, że nie wiem, bo matka nic mi nie mówiła. – Ostatnie zdanie i przysięga upewniły nas, że można jej zaufać.
- Więc twierdzisz, że musimy przenieść się w czasie i znaleźć wyrocznie?
- Pięć. Kasandra jest pierwsza. Potem była hinduska księżniczka. To do jej czasów musicie się cofnąć, a ona powie wam, gdzie szukać następnej. Ostatnia wyrocznia żyje w naszych czasach, ale nie wiem, kto nią jest. Trzeba to zrobić szybko, bo inaczej może to nic nie dać.
- A przepowiednia o czekoladzie zmieniającej się w złoto coś ci mówi? – Zaprzeczyła ruchem głowy. – Nie umiem przeskakiwać w czasie.
- Potrzebny wam chronograf. Atena na pewno go ma. Możecie go ukraść albo… - urwała.
- Albo? – Rik świdrował ją spojrzeniem.
- Mogłabym wyczarować taki sam, ale w tym pomieszczeniu moja moc nie działa – wyszeptała.
- Nie możemy przenieść cię nigdzie indziej.
- Barierę da się złamać. Ale… Krwią.
            Wszyscy rozumieliśmy, o co jej chodzi. Uklęknąłem przed nią, a Riker podał mi sztylet. Chociaż tyle mogłem zrobić, by pomóc powstrzymać nadchodzące nieszczęście. Scarlet ostrożnie wzięła do ręki ostrze i nacięła moją dłoń. „Obmyła” dłonie w mojej krwi, po czym wyszeptała kilka dziwnych słów. Na podłodze pojawiły się drewniane klocki. Identyczne, jakimi bawiłem się w dzieciństwie. Dziewczyna zaczęła się nimi bawić. Podnosiła je do góry i opuszczała.
- Muszę wiedzieć, jak wygląda chronograf. Znajdźcie go, zapamiętajcie dokładnie jak wygląda i wtedy przyjdźcie – poleciła. Kiwnęliśmy głowami i wyszliśmy.
            Zanim ponownie zamknęliśmy drzwi, Riker raz jeszcze zajrzał do środka.
- Przysięgnij na Styks, że nie zdradzisz nas i wykorzystasz magię tylko po to, by nam pomóc.
- Przysięgam na Styks.
            Nie zawahała się. Wiedziałem, że chciała nam pomóc.
~*~
Cześć, Herosi!
Zero myślenia, zero rozkmin, zero scenariuszy.
Dlaczego Riker nie ma zwierzęcia?
Dlaczego wspominałam o czarownicy już wcześniej? Dlaczego chce pomóc?
Czym jest perła na łożu róż?
Dlaczego Atena nigdy nie kapnęła się, że ktoś przegląda tajne akta? A może ona o tym wie?
To tylko kilka pytań, które kłębiłyby się w mojej głowie i starałabym się na nie odpowiedzieć w komentarzu, gdyby to nie był mój blog.

Did you have your fun? to piosenka, na którą czekałam. Sometime Last Night to album na jaki czekałam. I właśnie zaczęłam żałować, że nie jadę na koncert. Ale cóż? Nienawidzę Warszawy, chciałam Gdańsk.
Przez Was biedna Anula musi słuchać mojego narzekania. Nie ukrywajmy, komentarze motywują. Szczególnie takie, w których jest coś więcej niż "O, był Ross, świetny rozdział".
Dziękuję Nie kulturalna. <3
 Teraz muszę się zastanowić, co wywalić, żeby zmieścić się w czterech rozdziałach. Czuję, że ta historia nie ma sensu.
~Livia~

Wbijamy do Raff i do Sparrow (radziłabym zabrać chusteczki, bo ja spędziłam godzinę z twarzą w ręczniku i wielką gulą w gardle). I do Miki!

2 komentarze:

  1. Ja jadę do Warszawy, ale jako opiekun, tłumacz i osoba towarzysząca nieletniej R5er :)
    Pozdrowię od Ciebie R5 :)
    Co do rozdziału - ciekawy. Jak dla mnie motyw z raną Daniela opisany fenomenalnie.
    Pozdrawiam i czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyjątkowo miło z Twojej strony, że wątpisz w inteligencje swoich czytelników.
    Po co wypisywać Ci własne przemyślenia, gdy niektórzy już dobrze wiedzą, że wkurzasz się za każdym razem, gdy ktoś jest blisko odkrycia tego co masz na myśli?
    ~
    Ja tam nie żałuję, że nie jadę.
    Gdyby koncert był w Krakowie może i bym pojechała.
    Ale nie w Warszawie.
    ~
    Bardzo ładne gify.
    ~
    W tym momencie żadna początkująca pisarka nie jest w stanie wywołać u mnie łez.
    Nie po tym, jak zobaczyłam tyle śmierci w tylko jednej serii.
    Więc sceny w szpitalu i opowiadania o nieszczęśliwej miłości mnie nie ruszają.
    ~
    Rozdział był dobry.
    Podobała mi się postawa wielkiej trójki.
    Była taka wyjątkowo... Ludzka?
    Może i nie do końca to do nich pasowało, ale ukazałaś ich dzięki temu nie tylko jako nieczułych drani.
    Apollo i Ares to też był piękny przykład braterskiej miłości.
    ~
    Ogólnie nie lubię formy imienia Dzeus.
    Zeus brzmi zdecydowanie lepiej, ale to tylko moje zdanie.
    ~
    Wracając.
    Nie będę Cię zadręczała moimi scenariuszami, bo po co?
    Poza tym wyszedłby zdecydowanie za długi komentarz.
    I nie użalaj się nad swoją historią, tylko dlatego, że nie podoba Ci się co inni piszą w swoich komentarzach.
    To Twoja historia więc pisz tak, jak chciałaś to pisać.
    ~
    Tak z innej beczki.
    Lubię Jace'a.
    Taaak.
    ~
    Taaaak.
    Lynches boys wydają się być osobami, które nie myślą zanim coś zrobią.
    Więc duży plus za realizm postaci.
    ~
    Ogólnie stworzyłaś wiarygodny świat.
    ~
    Czekam na dalsze rozdziały.
    ALE BEZ ŻADNYCH ZMIAN.
    ~
    Pozdrawiam
    Lexy-chan aka onee-sama

    OdpowiedzUsuń