CZĘŚĆ DRUGA
"We've got the secret.
We've got the predictions.
We've got the power..."
#Ellington
Ross nie
byłby na tyle głupi, by zostać w Delfach. To dobre dziecko, punktualne. Wszyscy
mieliśmy złe przeczucia. Coś mogło mu się stać. Nie zwlekaliśmy długo.
Pobiegliśmy do Aresa i powiedzieliśmy, że Ross nie wrócił z nami z Delf. Zaczął
krążyć po swojej komnacie, obmyślając strategię. Aż Riker po prostu wydarł się
na niego, że nie ma czasu na strategie – trzeba działać. Chwycił leżący na
szafce rubin, który bóg zwykle nosił przy sobie. Był to kamień teleportacyjny.
Jeśli potrafiło się go obsłużyć, można było przenieść się w dowolne miejsce.
Riker najwyraźniej to potrafił.
- Odłóż
to – prosił Ares.
- Mogło mu się coś stać! Nie mamy czasu na głupie
strategie.
- Riker! Ross nie zostałby w Delfach z własnej woli.
Porwały go! Nie możesz iść i ratować go w pojedynkę. Nie mogę cię wysłać na
misję samobójczą.
- To mój brat – wysyczał blondyn, patrząc Aresowi prosto
w oczy.
Riker
nas kochał. Chyba pomału uruchamiał się w nim ojcowski instynkt. Potrzebował
własnych dzieci. Koniecznie. Kochał swoje rodzeństwo, przyjaciół i fanów. A
teraz jego najmłodszy braciszek być może błąkał się po gorących Delfach lub był
gdzieś uwięziony przez czarownice, które pragnęły zemsty na bogach. A co, jeśli
postanowiły upuścić jego krew w swoich nienormalnych rytuałach, aby czerpać z
niej moc? Wzdrygnąłem się na samą myśl. Rocky był taki sam, tylko bardziej
stanowczy i waleczny.
- Wyślę
naj...
- Wyślesz nas! – Krzyczał Rik.
- Nie! Siadaj i się zamknij!
Ale
Riker nie miał zamiaru bezczynnie siedzieć i czekać aż Ares zwerbuje ekipę
ratunkową. Nie wiedzieliśmy, ile czarownic mogło przebywać w Delfach. Trzeba
było zachować ostrożność. Ale każdy Lynch na trzecie imię ma „pochopny”. Riker
zacisnął dłoń na rubinie i zamknął oczy. W ostatniej chwili przed jego
zniknięciem, Rocky i Daniel złapali go za ramiona.
#Daniel
Wylądowaliśmy
idealnie przed ruinami wyroczni, w której kilka godzin temu otrzymaliśmy
przepowiednię. Po minie blondyna widziałem, że nie jest zadowolony, że
zabraliśmy się z nim na gapę, ale ostatecznie nic nie powiedział. Zapewne w
głębi duszy cieszył się, że będzie miał wsparcie.
Pstryknięciem
palców zmieniliśmy stroje. T-shirt i dżinsy nie były dobrym strojem do walki. Za
to czarne, skórzane ubrania przylegające do ciała tak. To był nasz ulubiony
komplet. Czarne spodnie, wysokie buty wykonane z miękkiej skóry, opięte tank
topy, a na to skórzane kurtki z kapturami. Przy boku obowiązkowo mieliśmy
miecze.
Wysiliłem
słuch, próbując usłyszeć Rossa, Rocky próbował wyczuć jego zapach. Natomiast
Riker klęknął na ziemi i porządnie uderzył w nią pięścią. Poczułem jak pod
moimi stopami rozchodzą się wibracje. Zdziwiłem się. Przecież takie działanie
nie mogło nam pomóc w żaden sposób. Dopiero potem zrozumiałem, czemu to zrobił.
On nie szukał Rossa, on sprawdzał, czy w ruinach ktoś może się znajdować.
Wstał.
- Wchodzimy – oznajmił twardo. – Otworzę skały. Zostaniecie
z tyłu, w cieniu, a ja…
- Nie – zaprzeczył jego brat. – To my się rozeznamy w
sytuacji, ty zostań z tyłu. Jesteś tajną bronią.
Blondyn
nie kwestionował jego słów. Wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że my możemy nawalić,
ale w razie niebezpieczeństwa Rik będzie mógł wszystko zamrozić, czy okryć nas
żelaznym pancerzem.
Stanął
naprzeciw skały, która wcześniej sama dobrowolnie się rozsunęła. Teraz musiał
ją zmusić. Skoncentrował się jak tylko mógł i tupnął nogą w ziemię. W tym
przypadku „tupnął” brzmi źle. Tupać może mała dziewczynka, która chce nową
lalkę. On po prostu uderzył nogą w twardy grunt, po którym znowu rozeszły się
wibracje. Następnie rozłożył ręce, jak gdyby rozsuwał drzwi zardzewiałej szafy.
Na skale pojawiła się rysa, przekształciła się w szczelinę, aż w końcu kamień
rozsunął się całkowicie, pozwalając nam przejść. Wślizgnęliśmy się do środka.
Panowała tam ciemność, lecz tylko na początku. To była jaskinia. Na środku
stały kolumny, tworząc krąg. Rik schował się za jedną z nich, by pozostać
niewidocznym, choć w tym mroku w czarnych ubraniach i tak nie było go widać.
Pośrodku
kręgu było dość jasno. Światło emanowało od świec znajdujących się na ozdobnym
żyrandolu, który zwisał ze skalnego sufitu. Ale to nie był czas na zachwycanie
się dekoracją wnętrza. Na twardej, nierównej, skalnej podłodze klęczał
związany, odwrócony do nas tyłem blondyn. Na plecach miał wyraźne ślady po
biczu. Świetnie. Torturowały go. Rocky
wyszedł z cienia i podbiegł do brata.
- Rossy? – Poklepał go delikatnie po policzku. – Słyszysz
mnie?
- To pułapka, Rocky – wychrypiał słabym głosem. – One tu
są.
Gwałtownie
obróciłem się wokół własnej osi, ale niczego nie dostrzegłem. Nie wiedzieliśmy,
co jest dalej, czy są tu jakieś kryjówki. To w końcu jaskinia i najwyraźniej
nie taka zwyczajna.
- Spodziewałyśmy się walki z bogami, a tymczasem
przysłali nam dwójkę dzieciaków – odezwał się głos. Z głębi wyszła kobieta
ubrana w czerń z rudymi włosami sztywno związanymi w kok. – To nawet dobrze się
składa. O trzech mniej, chyba że powiecie, gdzie jest nasza królowa.
- Na wyspie – warknął Rocky. – Nikt nie ma pojęcia, gdzie
jest. Pewnie tylko sam Zeus to wie.
- Jestem pewna, że ktoś jeszcze o tym wie, Lynch.
- Skąd znasz moje nazwisko?
- To chyba jasne. Wiemy o was bardzo dużo, a trzy
najważniejsze rody zna każdy, kto pochodzi od bogów. Na dodatek ty i twoje
rodzeństwo jesteście sławni. – Uśmiechnęła się pobłażliwie. – Zanim zapytacie,
nic mu ze zrobiłyśmy. Oprócz kary za pyskowanie.
- Uwolnij go – rozkazałem.
W odpowiedzi usłyszałem śmiech. Nie było czasu na
pogadanki i wyjaśnianie, że półbogowie nie mogą pomóc w sprawie Kirke.
Wyciągnąłem miecz, Rocky poszedł w moje ślady. Czarownica mruknęła pod nosem
coś, co brzmiało jak „Już się boję” i wycelowała w nas kulę dziwnego
granatowego światła. Miecze wykonane z gwiezdnej stali skutecznie odbiły czar.
Wtedy z mroku wyłoniły się kolejne kobiety w czarnych sukniach. Lecz były
wyraźnie młodsze od tej pierwszej, a
zamiast walczyć magią, miały przygotowane sztylety. Stanęliśmy tak, że
stykaliśmy się plecami.
- Ale będzie zabawa – gwizdnął Rocky. – Naprawdę nie
chcemy was zabijać. Nic nam nie zrobiłyście i jestem w stanie darować wam
życie, jeśli nas wypuścicie i oddacie brata.
Był zbyt
łaskawy. Wkurzały mnie jego negocjacje i marnowanie czasu. Staliśmy oko w oko z
wrogiem, ze śmiercią, a on rozwodził się na temat zabijania i niezabijania
czarownic.
- Uderzyły Rossa biczem – syknąłem. – Nadal uważasz, że
możesz im darować?
I to był
ten moment, kiedy każda kropla wody zgromadzona w organizmie szatyna zaczynała
wrzeć. Policzki zapłonęły mu żywym ogniem. Doskoczył do jednej grupy czarownic,
a ja do drugiej. Kiedy pierwsza z nich padła przede mną z poderżniętym gardłem,
uświadomiłem sobie, że po raz pierwszy w życiu zabiłem kogoś. I tym kimś była
kobieta. Co prawda na ziemi panuje równouprawnienie, ale zasada, że dziewczyn
się nie bije, nagle pojawiła się w moich myślach bardzo wyraźnie. Odepchnąłem
ją i wbiłem miecz w kolejne ciało. Niestety, one były jak hydra. Na miejscu
zabitych wyrastały nowe. Byliśmy w pułapce.
Riker
chyba skojarzył, że czas na plan B. Powolnym krokiem, budując napięcie wyszedł
z cienia. Przestaliśmy walczyć. Widząc kosmyk blond grzywki wystającej spod
kaptura, czarownice chyba myślały, że to Apollo. Blondyn wyciągnął zza pleców
miecz i ostrożnie przejechał po nim palcami.
- To trwa zbyt długo – powiedział cicho, ale myślę, że
wszystkie bez problemu go usłyszały.
Już
szykowały się do ataku. Jakież było ich zdziwienie, gdy Rik schował z powrotem
miecz i wziął głęboki oddech. Uniósłszy ręce do góry, cisnął w czarownice falą
lodowatego powietrza. Poleciały do tyłu, uderzając głowami o skalnej ściany i
tracąc przytomność. Teraz wyciągnął ręce przed siebie i wyglądał jakby ciągnął
niewidzialne liny. Gromadził wodę. Natychmiast schowałem swój miecz i
podbiegłem do niego. Wiedziałem już, co chce zrobić. Czarownice bały się tylko
dwóch żywiołów. Wody i ognia. Riker chciał otoczyć pomieszczenie wodą i
ewentualnie zalać wszystko, jeśli spróbują znów zaatakować. Wspólnie
zgromadziliśmy wodę i stworzyliśmy pierścień. Niektóre czarownice pisnęły z
przerażenia i przysunęły się bliżej środka. Część z nich teleportowała się
pozostawiając po sobie czarną mgiełkę.
Rocky
rozciął więzy Rossa. Zarzucił sobie jego rękę na kark, podniósł i odsunął na
bezpieczną odległość. Riker przeniósł ciężar utrzymywanej wody na mnie. Sam
zaczął przemawiać.
- On nie ma siły, by utrzymać ten krąg. – Oczywiście, że
dałbym radę. Było to wyczerpujące, ale wykonalne. Nie chciał być niemiły.
Chciał je zastraszyć. – Jeśli opuści ręce zaleje was woda i umrzecie. Radziłbym
uciekać.
- Dobrze, odejdziemy – odezwała się ta pierwsza. – Ale
najpierw pozbądźcie się tej wody.
Blondyn
skinął do mnie głową, a ja sprawiłem, że woda zniknęła. Nigdy się nie dowiem,
skąd się ona bierze. Po prostu pojawia się i znika, gdy tego chcę.
Czarownice
zaczęły opuszczać jaskinię. Jedna z nich zamachnęła się, po czym zniknęła.
Poczułem przeszywający ból pod żebrami po prawej stronie. Spojrzałem w dół.
Rzuciła we mnie nożem, który teraz wystawał, a na kamień sączyła się krew. Rik
i Rocky zajęli się Rossem. Nie chciałem, by martwili się jeszcze o mnie.
Wyciągnąłem ostrożnie nóż, by nie naruszyć innych tkanek. Wyślizgnął mi się z
rąk i upadł, odrobinę brzęcząc.
- Co to było?
- Nic, nic – odpowiedziałem szybko. – Jakaś czarownica
upuściła sztylet.
Podwinąłem
koszulkę. Rana wyglądała paskudnie. Przycisnąłem do niej dłoń i próbowałem sam
się uleczyć magią wody. Po raz pierwszy nic to nie dało. Woda złagodziła nieco
ból, ale nie uzdrowiła. Po moim ciele przeszły dreszcze, poczułem jak zalewa
mnie zimny pot, a przed oczami pojawiły się ciemne plamki. Niedobrze. Sztylet
nie był zwykłym sztyletem. Natarły go wilczym zielem. Spodziewały się Aresa.
Tojad na pewno osłabiłby go na chwilę. Mnie mógł osłabić na wieki. Starałem się
o tym nie myśleć. Opuściłem koszulkę i wziąłem głęboki oddech. „Nie myśl o tym,
nie myśl o tym.”
- Wracamy?
- Tak, nie ma co zwlekać.
- Ja tam lubię robić wejście smoka – zaśmiał się Rocky.
Nie miałem nawet siły mu zawtórować.
Riker
wyciągnął z kieszeni rubin i położył go na podłodze. Ross dochodził pomału do
siebie. Przysunął się bliżej kamienia. Obaj blondyni położyli na nim dłonie, a
my się dołączyliśmy. Mignęło czerwone światło i przeskoczyliśmy.
#Jace
Po ich
przeskoku, ojciec był wściekły. Chciał skakać za nimi, ale Atena go
powstrzymała. Z rozmowy, którą podsłuchałem, wyłapałem, że ojciec nie może
pokazać czarownicom, które dziecko kocha najbardziej. Pozostanie obojętnym na
losy Daniela dało znać czarownicom, że nie jest on ani trochę cenny. Natomiast
puszczenie wnuków Zeusa sprawiło, że wiedźmy zwątpiły w ich ponoć potężną moc.
Widziałem,
jak odetchnął z ulgą, gdy cała czwórka pojawiła się w Uzdrowisku. Apollo szybko
zajął się sprawdzaniem stanu zdrowia Rossa i przeprowadzaniem testów, które
miały wykazać, czy nie rzuciły na niego żadnego zaklęcia.
Rydel
podbiegła do reszty. Nie poszła na lekcje. Cały czas siedziała tu z
Bliźniętami. Obgryzła chyba wszystkie paznokcie, czekając na ich powrót.
Rzuciła się Danielowi na szyję. Mojej uwadze nie uszedł grymas bólu wymalowany
na jego twarzy i ciche syknięcie.
- Tak się o was martwiłam. Cieszę się, że nic ci nie jest
– powiedziała.
- Dells…
Tylko
tyle zdążył wychrypieć słabym głosem, nim osunął się na ziemię. Doskoczyłem do
niego najszybciej ze wszystkich. Był lodowaty. Drżał. Podniosłem go i położyłem
na szpitalnym łóżku. Fojbos przejechał dłonią nad jego ciałem, zatrzymując się
nad żebrami. Rozerwał czarną koszulkę mojego brata. Rydel zakryła usta dłonią
na ten widok. Cały prawy bok Daniela wyglądał jakby był spalony. Było to
zakażenie i szło coraz dalej, dojeżdżało do szyi.
- Tojad – oznajmił bóg – i to ten najgorszy gatunek.
- Ale dasz radę się tego pozbyć? – Ares zbladł, kiedy
Apollo zrobił przepraszającą minę. – Przecież…
- To walka ze śmiercią, bracie. Nie taka jest moja moc.
Mogę to zaleczyć częściowo, złagodzić ból, ale… Ale obawiam się, że to nie
wystarczy.
- A… Jakieś plusy?
- Jeszcze nie ma tu Tanatosa.
Przytrzymałem
się poręczy łóżka, by nie upaść. Dopiero odzyskałem brata, a los już mi go
zabierał. Było jasne, że Bliźnięta nie dadzą rady go uratować. Ich moc razem
wzięta nie była w stanie odeprzeć nadchodzącej śmierci. Śmiercionośny tojad dla
wilków był zatwierdzony przez stare prawa, starsze od bogów. Prawa, których nie
da się zmienić. Daniel umierał, a ja mogłem tylko patrzeć.
Apollo i
Artemida próbowali go uzdrowić. Z wysiłku i używania mocy ich włosy zaczęły
zmieniać kolor ze złotego na biały, a na twarzach zaczęły występować
zmarszczki. Uzdrawianie odbierało im nieśmiertelność.
- Weź moje życie. – Ojciec wyciągnął rękę do brata.
- Nie możesz znów stać się śmiertelny.
- A ty nie możesz stracić przeze mnie mocy.
Obaj
patrzyli na siebie błagająco. Ares ratował syna, Apollo brata. Poczułem, jak
pod moimi powiekami zbierają się łzy. Były to łzy smutku, bólu i wściekłości na
samego siebie. Dlaczego nie pojawiłem się w jego życiu wcześniej?
- Nikt nie straci dziś mocy.
Odwróciłem
się w stronę drzwi. Dzeus, Hades i Posejdon podeszli do łóżka Daniela. Pan
Cieni zbliżył się do Artemis i położył jej dłonie na ramionach, jego bracia
zrobili to samo przy Apollonie. W powietrzu unosiła się moc. Ogromna moc. Złote
iskry spływały żyłami Wielkiej Trójki przez Bliźnięta do Daniela. Natomiast od
niego płynęły czarne smugi. Uzdrowiciele odczuwali ból, który szybko ustępował,
ponieważ przechodził na Dzeusa, a jemu nic nie było. Rana zniknęła całkowicie.
Włosy Artemidy i Apolla odzyskały złoty blask.
- Dlaczego? – Ojciec zadał tylko to jedno pytanie.
- Bo to mój wnuk, a ty jesteś moim synem. Też miałem
kiedyś dzieci. W sumie to nadal mam. Chodzi mi o to, że dla ciebie zrobiłbym to
samo. To drobnostka.
- Ale ty nie pomagasz półbogom.
- Bo to wasze niewdzięczne bachory, ale dla kilku robię
wyjątki. – Puścił oczko i rozpłynął się w powietrzu, jego bracia zrobili to
samo.
Daniel
się nie obudził. Po prostu leżał jakby był rośliną, ale ważne, że żył.
W całym
Olimpie była tylko jedna osoba, która mogła nam pomóc, i która miała potrzebne
nam informacje. Ja, Riker i Ross schodziliśmy krętymi schodami prosto do piwnic
pałacu, w których trzymano więźniów. Nie przewidzieliśmy tylko, że czarownica
będzie strzeżona. Zatrzymaliśmy się na ostatnim schodku i wychyliliśmy. Było
trzech Myrmidonów. Nie mogliśmy ich zabić, bo nic nam nie zrobili, a poza tym,
ich śmierć wzbudziłaby podejrzenia. Bogowie dowiedzieliby się w ten sposób, że
ktoś rozmawiał z czarownicą. Musieliśmy wymyślić inny sposób, aby nas
przepuścili.
- A może ich uśpić? – zaproponował Ross.
- Jak? Masz strzałki usypiające?
- Nie, ale mogę zahamować dopływ powietrza tak, że
zemdleją.
Rik
poklepał brata po plecach. Ze wszystkich półbogów na Olimpie Rikera lubiłem
najbardziej. Może trochę łączył nas wiek? A może to, że obaj mieliśmy młodsze
rodzeństwo, którym się opiekowaliśmy? Nie wiem. Był dojrzały, inteligentny i
wiele nas łączyło. Między innymi grzebanie w archiwum Ateny.
Ross
zrobił w powietrzu jakiś znak, a strażnicy padli na podłogę jak zabici. Po
drodze zgarnąłem klucze od jednego z nich. Otworzyliśmy ciężkie, żelazne drzwi
i weszliśmy do środka. Na ziemi siedziała dziewczyna. Miała na sobie łachmany i
była brudna. Jednak i tak widziałem, że jest piękna. Miała długie, brązowe
włosy i śliczne zielone oczy. Wyglądała zupełnie niewinnie. I taka też była.
Jedyna jej wina polegała na tym, że miała matkę wariatkę, która ogłosiła się
zastępczynią Kirke. Dziewczyna skuliła się w kącie na nasz widok. Usiedliśmy na
łóżku (o ile kawałek deski można nazwać łóżkiem) naprzeciw niej. Pierwsze, o co
zapytaliśmy to jej imię.
- Scarlet – odparła cicho. – Proszę, ja nic nie wiem.
- Nic ci nie zrobimy. Właściwie to potrzebujemy twojej
pomocy. – Riker nie widział przeszkód, by powiedzieć jej prawdę. – Otrzymaliśmy
przepowiednie i nie potrafimy ich rozszyfrować. Troja zaczyna przez
wieki podróż, perła zakończy na łożu róż – wyrecytował.
Scarlet przez chwilę myślała, aż w
końcu odezwała się, tym razem odważniej.
-
Pierwszą wyrocznią, która wspomniała, że czarownice trzeba dobrze traktować,
aby nigdy nie zwróciły się przeciwko bogom, była Kasandra Trojańska. Potem, co
kilka wieków, pojawiały się kolejne ostrzeżenia. Jest legenda, że ten, kto
cofnie się w czasie i odnajdzie każdą wyrocznię, dowie się, kiedy nastąpi atak
na Olimp. Mogłabym wam powiedzieć, ale przysięgam na Styks, że nie wiem, bo
matka nic mi nie mówiła. – Ostatnie zdanie i przysięga upewniły nas, że można
jej zaufać.
-
Więc twierdzisz, że musimy przenieść się w czasie i znaleźć wyrocznie?
-
Pięć. Kasandra jest pierwsza. Potem była hinduska księżniczka. To do jej czasów
musicie się cofnąć, a ona powie wam, gdzie szukać następnej. Ostatnia wyrocznia
żyje w naszych czasach, ale nie wiem, kto nią jest. Trzeba to zrobić szybko, bo
inaczej może to nic nie dać.
- A
przepowiednia o czekoladzie zmieniającej się w złoto coś ci mówi? – Zaprzeczyła
ruchem głowy. – Nie umiem przeskakiwać w czasie.
-
Potrzebny wam chronograf. Atena na pewno go ma. Możecie go ukraść albo… -
urwała.
-
Albo? – Rik świdrował ją spojrzeniem.
-
Mogłabym wyczarować taki sam, ale w tym pomieszczeniu moja moc nie działa –
wyszeptała.
-
Nie możemy przenieść cię nigdzie indziej.
-
Barierę da się złamać. Ale… Krwią.
Wszyscy rozumieliśmy, o co jej
chodzi. Uklęknąłem przed nią, a Riker podał mi sztylet. Chociaż tyle mogłem
zrobić, by pomóc powstrzymać nadchodzące nieszczęście. Scarlet ostrożnie wzięła
do ręki ostrze i nacięła moją dłoń. „Obmyła” dłonie w mojej krwi, po czym
wyszeptała kilka dziwnych słów. Na podłodze pojawiły się drewniane klocki.
Identyczne, jakimi bawiłem się w dzieciństwie. Dziewczyna zaczęła się nimi
bawić. Podnosiła je do góry i opuszczała.
-
Muszę wiedzieć, jak wygląda chronograf. Znajdźcie go, zapamiętajcie dokładnie
jak wygląda i wtedy przyjdźcie – poleciła. Kiwnęliśmy głowami i wyszliśmy.
Zanim ponownie zamknęliśmy drzwi,
Riker raz jeszcze zajrzał do środka.
- Przysięgnij
na Styks, że nie zdradzisz nas i wykorzystasz magię tylko po to, by nam pomóc.
-
Przysięgam na Styks.
Nie zawahała się. Wiedziałem, że chciała nam pomóc.
~*~
Cześć, Herosi!
Zero myślenia, zero rozkmin, zero scenariuszy.
Dlaczego Riker nie ma zwierzęcia?
Dlaczego wspominałam o czarownicy już wcześniej? Dlaczego chce pomóc?
Czym jest perła na łożu róż?
Dlaczego Atena nigdy nie kapnęła się, że ktoś przegląda tajne akta? A może ona o tym wie?
To tylko kilka pytań, które kłębiłyby się w mojej głowie i starałabym się na nie odpowiedzieć w komentarzu, gdyby to nie był mój blog.
Did you have your fun? to piosenka, na którą czekałam. Sometime Last Night to album na jaki czekałam. I właśnie zaczęłam żałować, że nie jadę na koncert. Ale cóż? Nienawidzę Warszawy, chciałam Gdańsk.
Przez Was biedna Anula musi słuchać mojego narzekania. Nie ukrywajmy, komentarze motywują. Szczególnie takie, w których jest coś więcej niż "O, był Ross, świetny rozdział".
Dziękuję Nie kulturalna. <3
Teraz muszę się zastanowić, co wywalić, żeby zmieścić się w czterech rozdziałach. Czuję, że ta historia nie ma sensu.
~Livia~
Ja jadę do Warszawy, ale jako opiekun, tłumacz i osoba towarzysząca nieletniej R5er :)
OdpowiedzUsuńPozdrowię od Ciebie R5 :)
Co do rozdziału - ciekawy. Jak dla mnie motyw z raną Daniela opisany fenomenalnie.
Pozdrawiam i czekam na next.
Wyjątkowo miło z Twojej strony, że wątpisz w inteligencje swoich czytelników.
OdpowiedzUsuńPo co wypisywać Ci własne przemyślenia, gdy niektórzy już dobrze wiedzą, że wkurzasz się za każdym razem, gdy ktoś jest blisko odkrycia tego co masz na myśli?
~
Ja tam nie żałuję, że nie jadę.
Gdyby koncert był w Krakowie może i bym pojechała.
Ale nie w Warszawie.
~
Bardzo ładne gify.
~
W tym momencie żadna początkująca pisarka nie jest w stanie wywołać u mnie łez.
Nie po tym, jak zobaczyłam tyle śmierci w tylko jednej serii.
Więc sceny w szpitalu i opowiadania o nieszczęśliwej miłości mnie nie ruszają.
~
Rozdział był dobry.
Podobała mi się postawa wielkiej trójki.
Była taka wyjątkowo... Ludzka?
Może i nie do końca to do nich pasowało, ale ukazałaś ich dzięki temu nie tylko jako nieczułych drani.
Apollo i Ares to też był piękny przykład braterskiej miłości.
~
Ogólnie nie lubię formy imienia Dzeus.
Zeus brzmi zdecydowanie lepiej, ale to tylko moje zdanie.
~
Wracając.
Nie będę Cię zadręczała moimi scenariuszami, bo po co?
Poza tym wyszedłby zdecydowanie za długi komentarz.
I nie użalaj się nad swoją historią, tylko dlatego, że nie podoba Ci się co inni piszą w swoich komentarzach.
To Twoja historia więc pisz tak, jak chciałaś to pisać.
~
Tak z innej beczki.
Lubię Jace'a.
Taaak.
~
Taaaak.
Lynches boys wydają się być osobami, które nie myślą zanim coś zrobią.
Więc duży plus za realizm postaci.
~
Ogólnie stworzyłaś wiarygodny świat.
~
Czekam na dalsze rozdziały.
ALE BEZ ŻADNYCH ZMIAN.
~
Pozdrawiam
Lexy-chan aka onee-sama