wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział 4


#Ross
            Dzięki Rocky’emu i Danielowi Artemida wyczarowała nam cudowne miejsce. Było to coś na kształt parku, ale lepsze. Las otaczał ogromny trawnik; gdy patrzyło się z góry, drzewa tworzyły podkowę. Fontanny i ławki dodatkowo stwarzały cudowny klimat. Ale my siedzieliśmy na skalnej półce, o którą poprosiłem Serenę i Rikera. Wyrzeźbili ją pod pałacem, więc nikt oprócz nas o niej nie wiedział i była niewidoczna.
            Laura oparła głowę na moim ramieniu, a jej długie, kasztanowe włosy fruwały na wietrze, który sam wytwarzałem. To, co najbardziej lubiłem w magii powietrza to zdolność latania. Nie ma cudowniejszego uczucia niż to, kiedy odrywasz stopy od ziemi i wylatujesz niczym rakieta. Nigdy też nie brakowało nam tlenu do oddychania. Czasami, gdy naprawdę potrzebowaliśmy oderwania od wszystkiego, lecieliśmy w kosmos. Nie na inne planety, ale na tyle wysoko, by istniało zagrożenie zderzenia się z jakąś stacją lub spadającym meteorem. Nie zamieniłbym magii powietrza na inną. Laura też nie.
            Pojawiła się tu rok po nas. Sam zgłosiłem się do oprowadzenia jej po mieście. Zachwycało mnie w niej dosłownie wszystko. Jedwabne włosy, duże oczy, delikatna i drobna postura ciała, ciepły uśmiech. Kochała pomagać innym ludziom. Ostrzegano mnie, by jej nie ufać. Była córką wiatru zachodniego – Zefira. Był to bożek najłagodniejszy i najmilszy ze wszystkich Wiatrów. Nie wyrządzał krzywd, przynosił dobrą pogodę. Kiedyś przebywał na pustyni, gdzie poznał kapłankę węży w tamtejszej świątyni. Był to jakiś odłam wiernych, którzy z wężem utożsamiali Herę. Nie mogli wywodzić się z jej linii, ponieważ królowa nieba nigdy nie zdradziła męża. Byli to prości ludzie, być może półbogowie z innych rodów, mieli swoje zwyczaje. Kapłanka oczarowała Zefira urodą. Został tam dłużej specjalnie dla niej. W osadzie przyjęto go z najwyższymi honorami i od razu zaprowadzono do świątyni, która była dumą tych ludzi. Tak się stało, że został tam na noc. Nikt nie wiedział, dlaczego Laura zmienia się w najbardziej jadowitego węża na świecie – tajpana pustynnego. Krążyły różne pogłoski. Jednak najbardziej prawdopodobna była ta, że to sprawka Hery. Tak jak tysiące lat temu Atena ukarała Meduzę, tak teraz Hera musiała ukarać kapłankę. Meduza służyła w świątyni Ateny na Partenonie. Spodobała się Posejdonowi. Dziewczyna próbowała mu się opierać, ale na nic się to zdało. Nie rozumiem, dlaczego była to jej wina, skoro to Posejdon popełnił zbrodnię w świątyni bratanicy. W każdym razie Atena przeklęła Meduzę i jej siostry. Na ich głowach wyrosły węże, a spojrzenie zamieniało w kamień. Potem bogini pomogła Perseuszowi w zabiciu potwora, ale to już inna historia. Hera zrobiła niemal to samo. A może dokładnie to samo? Kto wie, jak teraz wygląda kapłanka? Może na jej głowie również wyrosły węże? To mógł wiedzieć tylko Zefir, a jego nigdy nie było. Laura zmieniała się w jadowitego węża, choć nigdy nikogo nie ukąsiła. Nasi rówieśnicy szeptali, że zwierzę jest odzwierciedleniem duszy. Według nich Lau była wredna i równie jadowita jak jej zwierzę. Dlatego radzono mi jej unikać, a ja za każdym razem miałem ochotę komuś przywalić.
- Ross? – Usłyszałem jej przyjemny głos.
- Tak?
- Czy oni kiedyś nas stąd wypuszczą? No wiesz, wrócimy na ziemię?
- Riker mówi, że tak. Kiedy tylko opanujemy zdolności i zdamy specjalne testy w symulatorze. Może się to przedłużyć, ponieważ teraz nie jest bezpiecznie. Wszędzie jest pełno czarownic – westchnąłem.
            Nie do końca wiedziałem, o co chodzi w tym całym polowaniu na czarownice. Nigdy żadnej nie spotkałem, więc nigdy żadna mi nic nie zrobiła. Dlaczego miałbym walczyć, gdyby zaczęły atakować? To nie byłaby moja wojna. To byłaby woja bogów, a ja nie zamierzałem być niczyim żołnierzem.
            Objąłem Laurę jeszcze mocniej przyciskając ją do siebie. Po chwili jednak wyślizgnęła się z mojego uścisku. Przypatrywała mi się dużymi oczami, które mogłyby służyć za lustro. Pogładziłem ją delikatnie po policzku. Przysunąłem się bliżej i cmoknąłem w czubek nosa. Zachichotała. Lubiłem chwile, gdy mogliśmy być sami. Nachyliłem się jeszcze bardziej i złączyłem nasze usta. Nie potrafiłem wyobrazić sobie lepszej dziewczyny niż Laura. Była miła, uczynna, odrobinę nieśmiała. Uwielbiałem, kiedy na jej policzka pojawiały się rumieńce, bo powiedziałem jej komplement. Miała cudowne usta, które uwielbiałem całować. Najbardziej pasowała jej czerwona szminka i to jej najczęściej używała.
            Nagle położyła mi dłoń na torsie i delikatnie odepchnęła. Miała bardzo dobry słuch. Wiązało się to z wiatrem, który „donosił” jej słowa. Uklękła bliżej krawędzi skalnej półki i patrzyła, co dzieje się na dole. Nie bałem się, że spadnie. Gdyby nawet tak się stało, jednym ruchem ręki poradziłaby sobie z powietrzem. Wydawała się zainteresowana tym, co dzieje się w ogrodach. Zbliżyłem się.
            Półbogowie i inni mieszkańcy Olimpu biegli w kierunku dziedzińca. Stał tam dziwaczny wehikuł. Przypominał talerz UFO, stację kosmiczną i samolot w jednym.
- Co to? – zapytała.
- Nie mam zielonego pojęcia, ale chyba warto się dowiedzieć, skąd ten tłum. Skaczemy?
            Pokiwała głową i chwyciła moją dłoń. Wstaliśmy i równocześnie zstąpiliśmy w nicość. Spadanie trwało bardzo krótko i było niewiele czasu na wytworzenie powietrznej poduszki. Mieliśmy już w tym wprawę i miękko wylądowaliśmy na trawie.

#Rydel
            Kazano nam stawić się na dziedzińcu. Podobno miał nas odwiedzić jakiś bardzo ważny człowiek. Szłyśmy spokojnie, a inni mijali nas tak szybko, że tylko się za nimi kurzyło. Byli to głównie starsi od nas półbogowie. W tłumie zauważyłam chłopaków, więc przepchnęłyśmy się do nich.
- Co się dzieje, Rik?
- To statek z Marsa z innego wymiaru – tłumaczył. – Podróżują nimi najlepsi na świcie wojownicy, strażnicy, których wyznacza się do pilnowania ważnych osób. Teraz nie ma takiego zapotrzebowania, lecz wciąż się ich szkoli.
            Po co wzywali do nas strażnika z innego wymiaru? Nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Wydawało mi się, że Olimp jest doskonale strzeżony przez liczne zaklęcia jak i Myrmidonów. Widocznie bogowie uznali, że może to nie wystarczyć.
            Z wehikułu wysiadły dwie postacie. Obie miały na sobie długie, ciągnące się po ziemi brązowe płaszcze z ogromnymi kapturami. Jeden z nich był widocznie starszy, ale drugi… Był wysoki, miał jasne, falowane włosy i niebieskie oczy. Przypominał Zeusa. Uznałam, że może to być nasz brat lub bardzo bliski kuzyn.
Na przód tłum wysunął się Ares. Skinął starszemu na powitanie. Odsłoniłam uszy, by lepiej słyszeć ich rozmowę. Moje rodzeństwo robiło to samo.
- Na razie to okres próbny. Chłopiec wróci po dwóch tyg…
- Wróci, kiedy ja rozkażę – warknął bóg. – Możesz odejść.
- Tak, panie.
            Starzec ukłonił się i posłusznie oddalił. Maszyna, którą przylecieli, uniosła się do góry i odleciała w kosmos.
- Wyrosłeś – zwrócił się do chłopaka. – Bardzo za tobą tęskniłem, wiesz? – Blondyn pokiwał głową. – Chodźmy stąd.

            - Kto to może być?! – Rocky niespokojnie krążył po pokoju. – Na pewno jest wilkołakiem, mówię wam. To musi być jego syn.
- Ojciec nigdy ci nie mówił, że masz brata w innym wymiarze? – zapytałam Daniela, ale ten tylko wzruszył ramionami.
- Wiele jego dzieci zostaje strażnikami. Ale raczej żadne jego dziecko nie wróciło na Olimp, a już na pewno żadnemu nie mówił, że bardzo tęsknił.
- Więc ten, nazwijmy go X, musi być ważny dla Enyaliosa. Może nawet tak bardzo jak Daniel? – Riker wertował kroniki w poszukiwaniu fotografii chłopaka.
- To chyba niemożliwe – zaśmiała się Serena. – Dobra, luz. Wszystko się wyjaśni. Możemy iść poćwiczyć?
            Patrzyła wyczekująco na Rikera, aż ten odłożył księgę i pokiwał głową. Chłopcy odsunęli szafę, za którą znajdowało się sekretne przejście do sekretnej komnaty. Mieściła się ona w piwnicach i była nieużywana od wielu wieków. Dotarliśmy do informacji, które mówiły o tym, że niegdyś w tej sali Ares trzymał swojego ukochanego smoka – Dragona. Niestety, podczas lotu nad ziemią, czarownice przeklęły Dragona. Nie rozpoznawał bogów i ciągle ział ogniem. Musiał strącić go do Tartaru. Smoczy ogień był szkodliwy nawet dla bogów, dla innych – śmiertelnie groźny. Po Dragonie zostały tylko malowidła na ścianach w komnacie boga wojny. Smoki wyginęły. Za wszystko odpowiedzialne były czarownice. Dlatego Ares ich nienawidził. Komnatę zamknięto, ponieważ nie była potrzebna. Za to jej ściany były odporne na wszelkie zniszczenia toteż doskonale nadawała się do ćwiczenia mocy żywiołów.
            - Dlaczego nie mogę władać ogniem, jak wszyscy inni jego synowie? – Daniel oparł głowę na kolanach, siadając pod ścianą.
- Możesz. Teoretycznie każdy z nas może władać wszystkimi żywiołami – odpowiedziała Raquelle.
- Ale to nie jest proste. Już próbowałem – westchnął.
            Riker usiadł na powietrzu, jakkolwiek to brzmi, i zamyślił się. Przekręcał głowę to w lewo, to w prawo, cały czas patrząc na Daniela.
- A gdyby przekonać Los, że woda nie jest twoim żywiołem? – szepnął, a wszystkie oczy zwróciły się na niego. – Pomyślcie, gdyby Dan zaczął się topić, oznaczałoby to, że nie panuje nad wodą, że woda jest dla niego zagrożeniem. A co jest jej przeciwieństwem? Ogień.
- Chcesz mi utopić przyjaciela? – Rocky uniósł brew.
- Podtopić. Jeśli coś pójdzie nie tak, nikt nie dopuści do jego śmierci. Tanatos nie zabierze jego duszy bez zgodny Enyaliosa. Najwyżej musielibyśmy się długo tłumaczyć, co nam do głów strzeliło.
            Miał rację. Śmierć polegała na tym, że bożek śmierci Tanatos odcinał konającemu kosmyk włosów. W ten sposób uwalniał jego duszę od ciała. Organizm przestawał funkcjonować, a niewidzialna dusza stała obok. W kieszeni zawsze nosiliśmy obola, czyli pieniążek, którym trzeba zapłacić przewoźnikowi za przepłynięcie przez podziemną rzekę Styks. Dusza szła razem z Tanatosem do Hadesu i tam odbywała sąd. W przypadku półbogów, pomijano sąd i od razu umieszczano ich na Polach Elizejskich – krainie wiecznego szczęścia. To tak, jakby nigdy nikt nie umarł, bo teoretycznie można było go odwiedzić w każdej chwili, jeśli zgodził się na to boski rodzic i Pan Cieni.
- To niebezpieczne – wtrącił Ross.
- Wchodzę w to.
            Danielowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ogień go fascynował, pragnął nim władać. Ale nie tylko nim. Wiedziałam, że podziwia Rikera, który z łatwością posługiwał się wszystkimi żywiołami. Chyba chciał być jak on. Mój najstarszy brat był szczególnym przypadkiem. Nie zmieniał się w żadne zwierzę, ale za to władał czterema żywiołami. Może był to rodzaj rekompensaty od losu? Trzy żywioły w zamian za zwierzę? Chyba mu to nie przeszkadzało.
            - Jeśli drugi mag wody w porę wyciągnie mu wodę z płuc, nic mu się nie stanie.
            Gwałtownie odwróciliśmy się w stronę, z której dochodził głos. Pod głównymi drzwiami stał X. W Rocky’m zaczęło się gotować. Wyciągnął miecz i ruszył w stronę blondyna. Riker zastąpił mu drogę. Samym wzrokiem nakazał mu uspokoić się i nie postępować pochopnie.
- On wie. Pozwól mi go zabić.
            Bogowie nie mogli wiedzieć o tym, że ja, moi bracia i Daniel używamy żywiołów. Byli pewni, że zostały nam odebrane, gdy byliśmy malutkimi dziećmi. W rzeczywistości rodzice tego nie zrobili. Odebrali je jakimś innym dzieciom, które nie wiedziały, kim są i zanieśli przed oblicze Zeusa. Z Danielem pewnie było tak samo. Mówiono, że jesteśmy zbyt potężni i moc moglibyśmy wykorzystać w złym celu.
- Nie chcę z tobą walczyć, Rocky – powiedział X.
- Sugerujesz, że jestem niewystarczająco dobry? – Ups. Tego się nie mówi Rocky’emu.
- Nie. Sugeruję, że boję się z tobą walczyć, Mistrzu Mieczy.
            Rocky był najbardziej zawziętą osobą na świecie. Ćwiczył, gdy tylko miał czas i nie był zbyt zmęczony. Był najlepszy. Miecze były dla niego jak przedłużenie ręki. Do perfekcji opanował wywijanie nimi. Jedyną osobą, której nie mógł pokonać, był Ares. I to właśnie on nazwał mojego brata Mistrzem Mieczy.
- Jak nas tu znalazłeś? – zapytała Raq.
- Nie zamaskowaliście zapachu swoich zwierząt.
- Kim ty w ogóle jesteś? Czego chcesz? – W Serenie obudziła się żądza mordu, słyszałam to w jej głosie.
- Racja, powinienem się przedstawić. – Uśmiechnął się przepraszająco. – Jestem Jace. Jako elita Olimpu pewnie wiecie, że jestem strażnikiem z innego wymiaru, więc tę część pominę.
- Żywioł i zwierzę – rozkazał Rocky.
            Jace ponownie się uśmiechnął. Uniósł ręce, a wraz z nimi uniosła się ogromna ściana wody, która już po chwili zamarzła, a następnie zniknęła. Zamknął oczy, a gdy ponownie je otworzył w dłoniach trzymał ogień. Zrobiłam ogromne oczy. Był dwu-żywiołowy.
- Ty… - wydusiłam.
- Tak. Władam wodą i ogniem. Dlatego wiem, jak pomóc. Moim pierwotnym zwierzęciem jest wilk, ale, jako strażnik, mogłem wybrać inne. Jeśli jest się wystarczająco wytrwałym podczas bolesnego procesu zmiany zwierzęcia, można utrzymać swoje pierwotne.
- Niech zgadnę, tobie się to udało? – Rzucił sarkastycznie Rocky, a Jace pokiwał głową.
- Skoro jesteś strażnikiem, to kogo masz pilnować? – Daniel stanął naprzeciw niego.
- Ciebie – odparł blondyn.
- Mnie? A niby dlaczego?
- Bo jestem twoim bratem.
- Okay, domyśliłem się, że jesteś synem Enyaliosa, ale nie musisz mnie pilnować.
- Nie, Daniel. Mam na myśli, że ja jestem twoim bratem. Nasza matka ma na imię Miriam.
            Wszystkim opadły szczęki. Daniel zbladł i nie był w stanie wydobyć z siebie ani słowa.

~*~
Kochani herosi!
Dziękuję za te motywujące komentarze pod ostatnim rozdziałem.
Musimy iść szybciej z rozdziałami, bo chcę skończyć tego bloga. W głowie tworzy się kolejny plan. Postaram się dodawać dwa rozdziały w tygodniu.
Ciekawostka 1: W zakładce z bohaterami nie zobaczycie Posejdona, ponieważ nie znalazłam mężczyzny, który byłby zgodny z moją wizją.
Ciekawostka 2: Jeśli odpowiednio wcześnie zajrzeliście do zakładki "Demigods", mogliście zobaczyć, że Jace miał na imię Lucas. Zmieniłam to, ponieważ za bardzo kojarzyło mi się z Mystery.
Ciekawostka 3: Aby nie było powtórzeń, Aresa określam słowem enyalios, co z greckiego oznacza "krwawy". Homer pisze o nim "Enyalios Zabójca". Nigdy też nie zobaczycie, by któryś z bohaterów wymawiał jego imię. Wierzono, że to go przywołuje.
Lubicie Jace'a?
xoxo
~Liv~

3 komentarze:

  1. Ledwo zdążyłam przeczytać poprzedni, a już nowy...
    ale to dobrze. Przynajmniej nie trzeba długo czekać i się nie zapomni ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mocno mnie zaskoczyłaś o.O
    Daniel ma brata. A ja myślałam, że już mnie nic nie zaskoczy XD
    Za dużo marsjanków, czy czegoś tam. Dwie piosenki na raz mi lecą, a literkę 'a' musze wciskać osiem razy, żeby "zaskoczyła" do tej mojej pisany. Trzeba to naprawić :/ Ominęłam perspektywę Rossa, bo jak zobaczyłam, że mówi o Laurze to myślałam, że zaraz ją zmieszasz z błotem, ale się odważyłam i miałam rację. Zrobiłaś z niej tajpana pustynnego, hahahahaahahah XD Tak mnie to rozwaliło, że dobre dwie minuty powtarzałam "tajpana pustynny buhahahahahahahaha" XDD Boze, to już drugi raz dziś komentuje jak załapałam fazę. Dobra, idę, bo ludzie moaja mnie dość. Szybko dodałaś rozdział i fajnie, ale mam nadzieję, że na 5 nie trzeba będzie dłużej czekać :DD Pozdrawiam, życzę miłych wakacji i weny <33
    Tin xx

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział! Oj, już mi się spodobał ten Jace. Blondyn o niebieskich oczach... Mrr... Ok, koniec z cukrem na dziś... Oraz z długim spaniem, od teraz wstaje bladym świtem ! Czyli, 9:00 i wstaje! Taaa, jasne... xd Już to widzę... Już prędzej moja mama kupi mi nowy telefon... Nie realne... Strasznie mnie zainteresował twój blog! Jest genialny! Bogowie i półbogowie, czarownice i strażnicy z innego wymiaru, władanie żywiołami i zmienianie się w zwierzęta... Czego chcieć więcej? Laura - tajpan pustynny, serio? xd To pojechałaś... xd Niezła jesteś. Hah
    Ty, ty nawet mi się nie wasz zbyt szybko kończyć tej opowieści... Ja już zdążyłam się porządnie wkręcić w tę historię. Pokochałam ją i uwierz, że nie mam zamiaru się zbyt szybko z nią rozstawać! Zrozumiano?! No, mam nadzieję, że tak.
    Mam nadzieję, że nie będę musiała czekać zbyt długo na rozdział... Bo chyba bym zwariowała... Czekam na next !

    OdpowiedzUsuń